Po szybkim przegladzie maili z rana, wzielam taksowke na poludniowy kraniec Bombaju skad promem wybralam sie na Elefante. Ta melenka wysepka lezy ledwie godzine drogi od Bramy Indii, a kryje niesmowite cuda architektury, pochodzace z okolo IX wieku ne. Sa to wykonane z niesamowita precyzja rzezby, drazone w jaskiniach.
Sam rejs na wyspe byl juz przygoda, bo okolo 7 roznych osob zupelnie bezceremonialnie podchodzilo i siadalo kolo mnie, zeby zrobic sobie zdjecie :) Przeprowadzilam rowniez niesamowicie ciekawa rozmowe z 17-letnia dziewczyna, ktora - jak wiele osob tutaj - rozpoczela pogawedke od 'skad pochodzisz?'
Osoby, ktore spotykam sa niesamowicie bezposrednie i bez jakiegokolwiek skrepowania wypytuja o moje pochodzenie, zawod, stan cywilny, etc. Zauwazylam tez, ze w dobrym tonie jest tutaj wykazac rowniez wzajemna ciekawosc, ktora chetnie zaspokajaja, opowiadajac o swojej rodzinie oraz innych prywatnych sprawach.
Wspomniana Hinduska nie wygladala na swoj wiek (co najwyzej 13 lat), co po raz juz kolejny zwrocilo moja uwage na roznice w dojrzewaniu miedzy osobami, ktore tu poznaje, a Europejczykami. Byla za to bardzo dobrze wyedukowana, wiedziala nawet gdzie lezy Polska (!) oraz smialo wdala sie w dyskusje na temat roznic w kulturowosci i religii miedzy zachodem a wschodem.
Po przybiciu do wyspy, za 10 rupii zostalismy przewiezieni 100 metrow kolejka :) (zakladam, ze gdyby ktokolwiek mial swiadomosc, ze przejazdzka potrwa mniej niz minute, nikt by nie wykupil biletu) a nastepnie przeszlismy przez bramki, oznaczone 'TAX', gdzie zostawilismy po 5 rupii, zeby w koncu, po przejsciu dlugiego suku dotrzec do budynku, w ktorym trzeba bylo zaplacic za wejscie do jaskin. Koszt to 10 rupii dla 'lokalnych' i 250 rupii (!!!) dla cudzoziemcow. Ponoc to norma, wiec nawet nie probowalam oponowac. Po otrzymaniu biletu, przeszlam przez wejscie, gdzie straznik odebral bilet, przepuscil mnie, a nastepnie podal bilet kasjerowi, ktory wlozyl go na kupke do sprzedania :)
Jaskinie byly prawdziwym cudem, niestety z uwagi na brak lampy nie udalo mi sie zrobic zbyt wielu zdjec... Na wyspie krazyla cala masa malpek, ktore obskakiwaly turystow dookola, nauczone chyba dostawac jedzenie.
Podczas podrozy powrotnej poznalam niesamowicie milego Hindusa, ktory mieszka w Gwatemali, jego babcia pochodzi z Polski, a rodzice sa Amerykanami. Urodzil sie w Indiach i wygladem nie odbiegal od otaczajacych nas ludzi, za to elokwencja i spokojem ducha daleko odbiegal od pedzacych za pieniadzem Mumbajczykow. Kupil dla nas 2 kokosy i opowiedzial co nieco o tym, jak Indie wygladaly kiedys oraz o zmianach jakie nastapily.
Rozmowa z Nim, jak i z poznana wczesniej dziewczyna pozwolila mi spojrzec inaczej na Indie. W przeciwienstwie do modelu zachodniego, gdzie na sile probujemy zignorowac dzielace nas roznice, gloszac 'rownosc i wolnosc dla wszystkich', tutaj pochodzenie, kasta, wyksztalcenie, kolor skory, wyznanie i plec maja ogromne znaczenie. Wyraznie oddzielaja jedne warstwy spoleczne od drugich. Mimo tego, muzulmanie chodza ulicami tuz obok hindusow i chrzescijan. Brak tu dyskryminacji, widac za to wiele wzajemnego szacunku. W duzej mierze godza sie z miejscem, w ktorym sie znalezli z uwagi na wiare, ktora kaze im wierzyc, ze to ich wlasne zle uczynki poprzedniego zycia sprowadzily ich do niskiej kasty w tym i ze to ich wlasna dharma, ktora musza wypelnic jest sensem TEGO zycia. Z drugiej strony nieliczne przypadki - jak chociazby prezydent tego kraju, ktory nalezal do najnizszej z kast - niedotykalnych - pokazuja, ze rowniez i w tym wcieleniu mozemy wplynac na nasze przeznaczenie.
To wszystko chyba sprawia, ze ludzie tutaj sa dobrzy. Brak w nich agresji. Zyja w grupie, zakladaja wielodzietne rodziny i nie potrzebuja szukac odmiennych wzorcow. Piekne.